listopada 10, 2019

O magii internetu

O magii internetu


Od kilku już lat (lat... ale to dziwnie brzmi!) mam taką swoją małą pasję. Może i nie jest to twórczość wysokich lotów, ale sprawia mi przyjemność i czasami pozwala oderwać od codzienności. Składam sobie kartki i inne takie papierowe rzeczy, głównie dla najbliższych. Kiedyś miałam nawet blog, obecnie mocno zakurzony. A potem pewna dobra dusza pokazała mi instagram. I choć nadal jest to dla mnie magia, to zaczęłam w jakiś sposób z tego korzystać. I wrzucać sobie zdjęcia swoich wycinanek, zaśmiecając przestrzeń internetową swoją radosną twórczością bez jakiegoś głębszego przesłania.
I właśnie jakoś tak przez ten wycinankowy profil odkryłam profil pewnej dziewczyny. Znamy się z racji dalszego sąsiedztwa, co ogranicza się raczej do zaakceptowania faktu wzajemnego istnienia niż jakiejkowiek relacji. Tak się jednak składa, że bliskie nam osoby dość dużo czasu ze sobą spędzają i siłą rzeczy dochodzi do mnie wiele informacji. Niekoniecznie jest mi to do szczęścia potrzebne, ale wychodzi jak wychodzi.
No i teraz historia właściwa.
Owa dziewczyna ma piękny profil. Gotuje, czyta, tworzy. Ma pięknego męża i piękne dzieci. Profil obserwuje kilka tysięcy osób. No i tak sobie patrzę, przeglądam. Wakacje, stylizacje, podróże. Zdjęcie cmentarne na okoliczność wszystkich świętych. Cytat o przemijaniu, ulotności życia. I wzruszająca opowieść o tym, jak ze zmarłą babcią wspólnie gotowała, haftowała, piekła ciasteczka i co tam jeszcze. Jak bardzo tęskni, jak żal tych lat, których nie było dane przeżyć.
Mieszkała razem z babcią. Babcią, która przepisała jej dom za opiekę. Babcią, która w ostatnich dniach swego życia stała pod schodami, wołając ją o pomoc, bo ból ostatnich dni odbierał jej rozum.
A ona, dziewczyna z pięknym, instagramowym życiem, cały czas była piętro wyżej. I to akurat nie są plotki ani informacje z trzeciej ręki, żeby nie było, że oceniam dziewczę po domysłach.
Po prostu opadły mi ręce. Wykrzyczeć, że podła, perfidna małpo? Tylko komu, po co. Tysiące ludzi zachwycają się tyn jej pięknym życiem... tak bardzo, bardzo wymyślonym.

* * *
Wieczór spędzam ze śpiącym u boku mężem. Kątem oka oglądam Tarantino, skupiając się głównie na kolorowance dla dużych dzieci. Słabo mi idzie, ale się staram.  Tak dla równowagi przedstawiam poniżej pierwszy konstrukcyjnie całkowicie samodzielny portret wykonany przez Młodego Człowieka. Przedstawia ducha żaby, która była pod tatusia garażem.



listopada 02, 2019

O poszukiwaniu krasnoludków

O poszukiwaniu krasnoludków

Podróż z ostatniej niedzieli - kierunek: Wrocław.

Spakowaliśmy się z rana, nieco ogłupiali po zmianie czasu. Na zegarkach blady świt, a Młody Człowiek w pełni sił i ochoty do życia buszuje już po świecie i wyrywa ludzi z łóżek. Na wskazówkach się nie zna, w nosie ma jakieś dziwne zabiegi z przestawianiem czasu, a do tego w okno zaglądało słońce... no nie ma przebacz, wstajemy.

Wrocław przywitał nas piękną pogodą. Kolory na Wyspie Słodowej to prawdziwa magia. Złoto liści i błekit nieba. 

Napstrykałam milion zdjęć.

Młody Człowiek po raz pierwszy spotkał wrocłwskie krasnoludki. Dostał mapę, której kompletnie nie rozumiał, ale to mu zupełnie nie przeszkadzało zostać przewodnikiem wycieczki. Śmiało nas prowadził w stronę „skarbu”, a brak orientacji nadrabiał pewnością siebie. Rewelacyjny pomysł z tą mapą. Na dodatek dołączono do niej proponowaną trasę zwiedzania i krasnalowe naklejki do zaznaczenia napotkanych małych ludków.

Przemierzyliśmy ładny kawałek miasta. Oczywiście nie mogłam przegapić wizyty w ulubionej księgarni i choć miałam tylko zerknąć, wyszłam ściskając w ramionach „Wahadło Foucalta”.

Zatrzymaliśmy się na kawę i żółte lody. Posiedzieliśmy pół godziny... i nagle okazało się, że za oknem panuje już noc. Noc o siedemnastej, no kto to wymyślił?!

Odkąd zobaczyliśmy pierwszy tramwaj, przejażdżka nim stała się najważniejszym punktem programu według Młodego. Całe szczęście, nie zauważył szyldu Kolejkowa, bo chyba do dzisiaj nie wrócilibyśmy do domu. Ale tramwaj zaliczył i po wyjściu był najszczęśliwszym trzylatkiem w województwie.




* * *

Jak wiadomo, wczorajszy dzień dla wielu osób wiązał się z wizytą na cmentarzach. Odczucia w tej  tematyce bywają różne, aczkolwiek na największą dozę bezpośredniości można liczyć jak zwykle ze strony dzieci.

Stała rodzinka nad grobem, dwoje dorosłych i dwójka maluchów. Wieczór, względna cisza, skupienie.
- Mamo, chcę siku. Siku! Albo nie. Kupę. Kupa! Ona wychodzi, teraaaz!

* * *

Kawałek dalej najpierw było słychać, a potem dopiero widać niespełna metrowego człowieczka, donośnie śpiewającego „stooo jat, tooojaaaat, niech zyjeee naaam”

Na nic prośby, na nic groźby. Tłumaczenie i logika też średnio.

- Ciiiiu, cichuuutko! Nie wolno! Cmentarz to taki kościółek, trzeba się zachowywać grzecznie.
Chwila ciszy, proces przetwarzania, i...
- Ajeluuuuja, alejuuuula, lajeluuuuu... jaaaa...! 
Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger