Siedzę właśnie w poczekalni gabinetu psychiatrycznego. Za drzwiami z lekarzem rozmawia bliska mi osoba. Osoba, która zmęczona walką z samą sobą przyznała się do poważnego problemu. Problemu, z którym już sobie nie radzi, ale jeszcze chce walczyć.
Nikt z nas na czole nie nosi wypisanych swoich zmartwień i kłopotów. Mało tego, teraz nawet uśmiechy mamy zamaskowane, oczy schowane za okularami. Ale czasami i bez maseczki nic na twarzy nie wskazuje na to, co dzieje się w głowie.
Siedzę tu z szaloną, radosną osobą. Z uśmiechniętą, energiczną młodą kobietą, która w pracy jest jak torpeda, a w towarzystwie jak iskierka - zaraża radością, porywa serca. Dla każdego znajdzie czas, dla każdego znajdzie dobre słowo. Wysłucha, pomoże, załatwi, przyjedzie i posiedzi, kiedy ktoś tego potrzebuje.
A teraz przyznała się, że złamała się już dawno temu. I nie widzi przed sobą niczego. Tylko pustkę, która woła ją coraz głośniej.
Czasami wspomniała komuś, że ma kiepski dzień. Że jakoś tak jej źle na świecie, że smutno. Że czuje się za mała na ten wielki świat. Ktoś to puścił mimo uszu, ktoś rzucił „wszystko będzie dobre”, „ogarnij się, nie marudź”. „Tobie jest źle? A co ma powiedzieć..., ten to ma prawdziwe problemu!”.
Nawet skorzystała z pomocy fachowca - dała się namówić. Poszła do psychologa. Może to pech, może to los... a może zwykła nieodpowiedzialność, że terapeuta nie przychodzi na spotkania bez słowa wyjaśnienia? Raz, drugi, czwarty. Więc przestała się umawiać. A psycholog przypomniała sobie o niej pół roku później zwykłym „no i co tam słychać, pani Jot?”. Wróciła na terapię. Sytuacja się powtórzyła. Pani psycholog odeszła z przychodni.
Życie toczyło się dalej. Swoje i cudze, bo cudze życia bardzo lubiły angażować ją do własnych żyć. Bez wzajemności. Źle ci? Tobie źle? Nie marudź, jak może być tobie źle?
No to przestała marudzić. Przestała mówić. Znalazła rozwiązanie. Jedno, drugie. Potem już kilka dziennie.
Ale zawołała o pomoc.
Stanęłam na głowie, ale znalazłam psychiatrę. Bo na dzień dzisiejszy psycholog to już za mało. W aktualnej sytuacji pozamykanych przychodni i gabinetów trudno uzyskać pomoc - być może sami już się musieliście zmagać z bolącym zębem, odwołanym zabiegiem albo zamkniętym z dnia na dzień szpitalem. Udało się. Nie, nie poczytuję sobie tego za jakąś zasługę. Wręcz przeciwnie, źle mi z tym, że wszystko zaszło aż tak daleko. Ale każdy dzień jest ważny, nie można czekać.
Czekam pod gabinetem. Z wielką nadzieją, że to będzie początek drogi. Drogi do lepszych dni.
Słuchajcie swoich bliskich. Miejsce dla nich czas. Nie ignorujcie sygnałów, które prowadzą na drogę jednokierunkową. Mamy w swoich rękach większą moc, niż nam się wydaje.