lutego 02, 2025

O tym, co minęło

Tak dawno tu nie zaglądałam, że w zasadzie nie wiem, od czego zacząć. 

Teraz jest taka moda na różnych portalach społecznościowych, że robi się 'photo dump'. Musiałam doczytać, co to znaczy - taka ze mnie aktywna użytkowniczka socjali. A może to stara moda, tylko dopiero teraz ją zauważyłam? Całkiem możliwe. Biorąc pod uwagę to, jak zaawansowanym użytkownikiem jestem, mogłam coś przeoczyć przez rok czy tam pięć.

Tak czy siak, rzecz polega na wrzuceniu nieuporządkowanych fotografii, które chyba mają odczarować idealny instaświat (Instagram to jedyny socjal, którego używam, z uwagi na to, że wrzucam tam sobie fotki swoich prac). Czyżby ktoś w końcu zauważył, że wrzucane tam obrazki nie są prawdziwe? A to niespodzianka.

Zrobię więc blogodump na miarę swoich (mikrych) możliwości.

Mamy teraz rok węża czy tam innego pieroństwa. Rok 2024 natomiast był Rokiem Przetrwania. Moim osobistym Rokiem Survivalu i Walki o Byt.

Styczeń: zostaliśmy z Małym Chłopcem, Który Już Nie Jest Taki Mały sami. Sami tak od poniedziałku do piątku, co ważne w tej opowieści. Nie zostaliśmy porzuceni tak na cały etat, tylko na dni robocze. Co i tak było wyzwaniem, ponieważ najwięcej dzieje się w życiu w dni powszednie. Nasze życie kręciło się wokół planu lekcji, treningów, dentystów, lekarzy, zebrań, szkolnych wydarzeń i rozkopanych domowych remontów. Od poniedziałkowego budzika do piątkowego judo. Mężu stacjonował w szkole, zjeżdżał do domu w piątek wieczór/sobotę rano i opuszczał nas w niedzielne wieczory. Młody popadł w rozłąkową bezsenność, czemu się w sumie nie dziwię i przyznaję, że nie był to łatwy czas. Trzymał się dzielnie, ale jednak przywiązanie do taty dało się znać. Nie spodziewałam się niczego jnnego. Razem z mężem robiliśmy co mogliśmy, żeby zabezpieczyć jego zdrowie psychiczne i zadbać o  poczucie bezpieczeństwa. Sama przez kilka tygodni nie spałam, kiedy młody wędrował do noc i szukał wczorajszego dnia. Ciężko było zachować w tym wszystkim pion, bo nieprzespane noce, przejęcie ogarniania domu, zakupów oraz obowiązków matki i ojca jednocześnie nie zwalniały mnie z pracy, a do tego nie mogłam sobie pozwolić na oznaki słabości. Młody wyjątkowo mocno potrzebował kogoś, kto twardo stoi na nogach i powtarza, że wszystko gra i damy radę. Najgorszym etapem stycznia był ten, kiedy spadłam ze schodów i poturbowałam się na tyle poważnie, że przez bite dwa tygodnie siedziałam na jednym półdupku niczym Pani Jaworowicz w swoich programach. Siniak był na tyle okazały, że zrobiłam mu parę pamiątkowych zdjęć ku przestrodze. Goił się wiecznie, przeszedł przez wszystkie kolory tęczy, a na koniec i tak zostały mi pod skórą podejrzane zgrubienia i kulki. Poszłam w końcu do ortopedy, bo i tak miałam się pokazać po skierowanie na rezonans. Przy okazji zaatakowałam go więc moim pośladkiem, a ten bardzo obrazowo wyjaśnił mi, że zrobiłam sobie z d.py kotleta i moje mięśnie wyglądają jak schab obity młotkiem przed niedzielnym obiadem. Wizyta pomogła mi głównie psychicznie, bo uznałam, że w takim razie to normalne i chyba trzeba to przeczekać, a przepisany nimesil schowałam do apteczki na ewentualne gorsze czasy.

Luty: ewentualne gorsze czasy wiązały się z usuwaniem ósemek. Kto rwał ten wie, jaka to trauma. Zwłaszcza, jeśli te najdurniejsze zęby rosną w poprzek, w dół, na zewnątrz albo do środka. Chciałabym wiedzieć, kto wykazał się tym szalonym poczuciem humoru, nazywając je zębami mądrości. Aczkolwiek przyznać muszę, że dentysta w przeciwieństwie do polecanego chirurga (nie pozdrawiam, zmasakrował mi twarz parę lat temu) spisał się znakomicie i po piątkowym usuwaniu tylko w sobotę rano zjadłam ibupromik. I to tak pro forma, a nie z potrzeby serca. Pana K pozdrawiam serdecznie, wydłubał mi trzy te paskudy i wszystkie wyszły bez większych dram. Luty był też miesiącem wymiany pieca w domu na gazowy. Rzecz polegała na tym, że po piwnicach kręcili mi się kominiarze, instalatorzy, fachowcy różni, zadawali trudne pytania, a ja tylko potakiwałam, bo totalnie nie rozumiałam, czego ode mnie chcą. Często przychodzili w czasie mojej pracy, treningów lub innych obowiązków, przez co umiejętność bilokacji opanowałam do perfekcji. Czasami pojawiałam się w dwóch miejscach jednoczesnej i sama się zastanawiam, jak to robiłam. Opowiem tu może o jednym, szczególnie pamiętnym dniu lutowym:

Pieseł, nasza księżniczka awanturniczka, czarna zaraza, piękność mająca w poważaniu wszystko i wszystkich, po załatwieniu swoich potrzeb za domem absolutnie nie chciała wyjść z piwnicy (przechodzimy tamtędy z tyłu domu do ogródka przed). Byłam już spóźniona, spocona, rozmazana i mocno poirytowana, do tego Mały Chłopiec czekał, również już mocno nerwowy i zgrzany. W akcie rozpaczy - i świadoma tego, co się wydarzy w piwnicy - zostawiłam ją tam. Wiedziałam, że po powrocie zastanę widok jak z filmu w klimatach postapo, ale cóż było robić.

Oczywiście, nie myliłam się. Wróciłam do domu, otworzyłam piwnice, a tam księżniczka chaosu najwyraźniej z siebie zadowolona demonstruje mi swoje dzieło. Radośnie macha ogonkiem i (wierzcie lub nie) uśmiecha się całym pyszczkiem.

Rozniesione po wszystkich pomieszczeniach, pogryzione doniczki. Rozerwane worki z odpadami na plastiki. Rozniesiona zawartość tych worków. Pogryzione plastikowe butelki, puszki. To samo spotkało zawartość worków z papierem. Wyciągnięte gdzieś z pralni ścierki. Pogryzione, przeżute, wyrzygane, przeżute ponownie. Powyciągane gdzieś z zakamarków piwnic śmieci, starocie, koce, gazety. Istny dramat, obraz nędzy i rozpaczy. Pomyślałam, okej, wrócę tu, ale najpierw zjem i odpocznę, bo dzień w pracy również dał mi w kość. Usiadłam do stołu przed podgrzanymi w mikrofalówce plackami, a tu telefon od wujka-instalatora, że jedzie coś tam jeszcze przy piecu dokręcać. No cudownie, zobaczy za chwilę moja Sodomę i Gomorę w czeluści piwnicy. Za chwilę drugi telefon, że nadciąga mój tata złożyć towarzyską wizytę, bo w sumie to nie ma nic lepszego do roboty. Na szczęście chaos w piwnicy kulturalnie przemilczeli. Zabrali się za piec, a potem za odpowietrzanie kaloryfera w pralni, który nigdy nie działał. Próbowałam wstępnie ogarnąć ten bajzel, a tu nagle w pralni ryk. Wpadam, a tam z kaloryfera tryska fontanna czarnej mazi, zalewając rozwieszone pranie, ściany i sufit. Wujek się drze, że woda, tata się drze, że wie. Młody człowiek ryczy, że powódź i wszyscy umrzemy, a pieseł skacze radośnie, tańczy i wyje, bo uznał, że to genialna impreza i bawimy się, hop, hop! Stoję, patrzę, jak zalewa mi piwnice. Jak przeżute kartony nabierają wody, jak moje gotowe suche pranie zwisa smutno, a z ubrań kapie czarna ciecz. Jak woda się podnosi, pochłania wyniesione przez psa śmieci i ogólnie piwnica zaczyna przypominać powódź sprzed dwóch lat. Myślę krótko i zwięźle, ja pier., co jeszcze? A tu nagle słyszę za plecami 'dzień dobry, ja licznik z wody odpisać'. Tak oto poznałam panią inkasent z wodociągów.

Marzec: nie pamiętam. Tryb czuwania. Generalnie robiłam wszystko, żeby się jak najlepiej przygotować do zaplanowanego na kwiecień zabiegu. Widziałam, że po szpitalu będę uziemiona i o dwóch kulach, bo będą mi grzebać w kolanie. Załatwiałam zatem wszystko, co się dało do przodu. Umowę z gazownia, dentystę dla młodego, ginekologa dla siebie. Żeby się jak najlepiej przygotować do przykucia do łóżka. W marcu też wyruszyłam z moją psiapsi na giełdę minerałów jako wystawca. Fantastyczna impreza! To taka gwiazdka na tym czarnym niebie, serio. Poza tym, marzec to już wiosna, a ja wiosną zawsze zyskuję nowe życie. Mały Chłopiec też już wpadł w nowy rytm, niedzielne rozstania przestały być powodem do płaczu, a pretekstem do planowania atrakcji na następny weekend. Robiliśmy sobie porządku w ogródku, wysiewaliśmy warzywa, zarządziliśmy wiosenne porządki. Wydaje mi się, że marzec upłynął dość pozytywnie i bez większych dram.

Właśnie zauważyłam ilość tekstu, jaką wyprodukowałam. Następny kwartał w następnym odcinku. Obawiam się, że taka dłużyzna zmęczy najwytrwalszego czytelnika.

***

Btw: droga Anonimowa! Nie wiem, jak się z Tobą skontaktować, więc spróbuję w ten sposób - może tu zerkniesz przypadkiem. Próbowałam do Ciebie napisać wiadomość, ale wszystko mi ginie lub wraca. Jeśli tu zajrzysz, daj znać, że wszystko okej. Ściskam Cię mocno!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger