marca 29, 2023

O zmianach w marcu

O zmianach w marcu


 Abi.

Piękna i nieposkromiona :D

(Przed damą leży reszta chusteczki, którą wcześniej zaatakowała)

Abini skończyła pół roku. Ma już dorosłą sierść, dorosłe zęby i... Naturę dzieciaka. Buszuje we wszystkich zakamarkach ogrodu, kradnie kapcie, uprowadza skarpetki (opanowała metodę zdejmowania ich ze stóp Małego Chłopca kiedy ten śpi). Generalnie czarny charakter w uroczym wydaniu. Poznała już kilka sztuczek - potrafi nawet przybijać piątkę :) Zdarza się jej wyrwać na wolność i rzucić pędem w stronę łąki pełnej kóz - zew psa pasterskiego jest silniejszy niż cokolwiek! Zagoni rozproszone po polu stadko w ciasną gromadkę i wraca do domu. Teraz pracujemy nad wychowaniem i kulturalnym zachowaniem w towarzystwie.

Poza tym nowości na budowie. Sypialnia jest totalnie gotowa! Jest łóżko, firanka, nawet świeczki. Pokój totalnie gotowy na lokatorów. Jeszcze tylko powiesimy obrazki :) Kończymy salon, a za jakieś dwa tygodnie drugi pokój. Na dniach przychodzi fachowiec od podłóg, żeby reanimować parkiety. Plan przeprowadzki powoli zaczynamy realizować. Termin przenosin wyznaczyliśmy na majówkę - zaplanowaliśmy sobie nawet tydzień urlopu w tym czasie. Trzymajcie kciuki!

Jutro jedziemy po kuchnię. Kuchnię w sensie meble. Bo samo pomieszczenie wymaga gruntownego remontu... Gruntownego na tyle, że trzeba skuć ściany do cegły, zerwać podłogi, zrobić wylewki... Czyli wszystko od zera. Jak wszystko w tym domu. Po co nam zatem meble? A po to, że w ciągu pół roku zamierzamy te kuchnie doprowadzić do stanu, w którym meble można wstawić. Ponieważ w pewnym znanym sklepie z meblami do końca miesiąca trwa promocja na kuchnię, a ceny wszystkiego szaleją, postanowiliśmy wykorzystać projekt, kupić meble, schować do wolnego pokoju i tam będą sobie czekać na właściwy moment. Tak samo zrobiliśmy z szafą - gdybyśmy ją kupili wtedy, kiedy zaczęliśmy składać, kosztowałaby nas 1600 zł więcej. A tak poleżała i poczekała na swój czas.

Zupełnie nie ogarniam nadchodzących świat. Moje myśli utknęły w innym miejscu. Wielkanoc aktualnie kojarzy mi się tylko że stratą i pustką, bo zbliża się rocznica śmierci osoby, która sprawiła, że jestem tu rgdzie jestem i jestem tym, kim jestem. Nie jestem zatem w stanie myśleć o tulipanach, które zawsze w tym czasie gościły w moim domu. Może później. Może za rok. Kiedyś jeszcze przyjdzie na nie czas.

marca 16, 2023

O giełdzie minerałów

O giełdzie minerałów


Giełda minerałów za nami!

To był szalony plan. Ale od początku.

Wspominałam kiedyś, że w wyniku rozpisanego projektu pewnego ośrodka kultury, moja przyjaciółka została prowadząca warsztaty tworzenia biżuterii. W wyniku wielu zabiegów okoliczności również ja mogłam się sprawdzić w roli również ja mogłam sprawdzić się w tej roli. Mimo stresu jaki czułam przed podjęciem się tego zadania wszystko się udało i było to fantastyczne doświadczenie :)

Dawno temu, jeszcze w czasach studenckich, eksperymentowaliśmy z biżuterią. Nie było wtedy instagramow, toutoriali na youtubie ani poradników online. Wszystkiego uczyłyśmy się same metodą prób i wielu, wieeeelu błędów. Ale nasze produkty się podobały, miały odbiorców i w ramach wolnego czasu ta pasja towarzyszyła nam przez kilka lat. Potem pojawiły się stała praca rodziny, dzieci i pudła z kamieniami schowaliśmy głęboko do szafy. A teraz, dzięki warsztatom, dawna miłość odżyła i znów narzędzia poszły w ruch :)

Specjalnością mojej przyjaciółki jest sutasz - bardzo pracochłonna, ale niezwykle efektowna technika. Spod jej rąk wychodzą niepowtarzalne, niezwykle oryginalne twory. Od kolczyków po dekoracje na ubrania. 

Pojawiłyśmy się ze swoimi pracami na jarmarku świątecznym, potem znaleźli się odbiorcy w kwiaciarni, salonie kosmetycznym... I tak przypadkiem nasza pasja rozwinęła się w zaskakujący, ale pozytywny sposób :)

I tym właśnie sposobem moja przyjaciółka wpadła na szalony pomysł, żeby... Pojawić się na giełdzie minerałów jako wystawcy. To było potężne wyzwanie, ale podołałyśmy! Początkowo była radość, potem stres, że o matko, po co nam to było, z czym do ludzi... A finalnie wszystko poszło świetnie!

Poznałyśmy mnóstwo fantastycznych, twórczych osób. Spotkałyśmy na żywo osoby, których prace znałyśmy z Instagrama lub sklepów online. Okazało się też, że w naszej najbliższej okolicy mieszkają niezwykle kreatywne i utalentowane osoby, a nie miałyśmy o nich pojęcia! Wystawcy byli niezwykle wspierający, bardzo mili i słysząc o naszym debiucie mocno kibicowali. To było bardzo pozytywne dostwadzenie. Wspaniałe było słyszeć od ekspertów w swoich dziedzinach, że i nasze produkty dobrze się prezentują. To tak bardzo nieskromnie brzmi, ale było niezwykle motywujące :)

Giełda bardzo się udała i spędziłyśmy fantastyczny, bardzo intensywny weekend. Było na tyle fajnie, że jesienią chcemy powtórzyć to doświadczenie. W życiu się nie spodziewałam, że rzucę się na tak głęboką wodę, ale warto było zaryzykować!


marca 09, 2023

O lutym

 

Lecimy z podsumowaniem miesiąca :)

Generalnie najwięcej działo się na placu budowy. Pojawiły się ściany, sufit i otwory na lampy. Byliśmy też zaprojektować kuchnię - to tak raczej z ciekawości i na przyszłość... Chociaż przy tym tempie wzrostu cen wszystkiego jesteśmy w stanie kupić meble, schować kartony i czekać, aż dojdziemy do remontu tego pomieszczenia. Serio. Szafa, którą kupiliśmy w czerwcu zeszłego roku jest droższa o ponad tysiąc! Na czterech krzesłach kupionych rok temu (nadal w pudłach) jesteśmy 400 zł do przodu. Więc kuchnia do jesieni podskoczy o tysiąc, może dwa... Kto wie. Bardzo poważnie rozważamy zakup i magazynowanie tych mebli do jesieni. Mamy miejsce, mamy czas.

Swoją drogą, byłam trochę rozczarowana usługą projektowania w znanym skandynawskim sklepie meblowym. Zrobiłam taki sobie projekt kuchni w ich programie, który miałam wysłać do projektanta wcześniej, żeby mógł się przygotować. Na projekt mieliśmy dwie godziny. Wykupiłam usługę z wyprzedzeniem, ustawiliśmy termin. Na miejscu wszystko trwało jakieś 20 min, a ingerencja projektanta ograniczyła się do odwrócenia jednych drzwi szafki z lewej na prawo. Co i tak finalnie mieliśmy uczynić, ale na tych obrazkach serio nie miało znaczenia dla całości. Szkoda, bo liczyłam na jakieś sprytne rozwiązanie, podpowiedź, może świeże spojrzenie osoby doświadczonej. Kuchnia jest mała i każdy dobrze wykorzystany centymetr jest na wagę złota. No niestety, zawiodłam się. Dobrze, że za projekt zapłaciliśmy promocyjne 29 zł, a nie pełną cenę, bo wtedy serio byłoby mi żal straconych złotówek. Oczywiście pani projektant wystawiliśmy pozytywną opinię, bo ciężko było inaczej i generalnie szkoda by było dziewczynie namieszać u pracodawcy. Ale wróciłam rozczarowana i nadal nie mam przekonania, czy ten projekt jest serio dobry i wart wykonania. Zwłaszcza, że pochłonie jakieś 15 tysięcy.

Tymczasem przede mną seria wyzwań!

Jestem przerażona, ale z drugiej strony nastawiona na przygodę :)

Jutro razem z moją przyjaciółką lecimy na dzień kobiet do ośrodka kultury. Będzie imprezka dla pań, smakołyki, zabiegi dla zdrowia i urody, a także stoiska z kosmetykami, dekoracjami  i naszą biżuterią. Taka wiejska imprezka. Zamierzam się dobrze bawić i mam nadzieję, że to będzie po prostu miły dzień. Bez względu na wynik finansowy przedsięwzięcia :D

Natomiast w pewien marcowy weekend... Oj, to już większa sprawa. Ruszamy jako wystacy na giełdę minerałów i biżuterii. Będziemy miały swoje stanowisko z ręcznie robioną biżuterią z kamieni i stali szlachetnej. Moja specjalizacją są bransoletki, przyjaciółka natomiast zrobiła przepiękne naszyjniki z minerałów i kolczyki z sutaszu. Sutasz to niezwykle pracochłonna technika rękodzielnicza. Wpiszcie sobie w google, a zobaczycie, co się za tym kryje :) Jej biżuteria jest wykonana doskonale technicznie, mega starannie i służy przez lata. Wiem, bo sama wiąż używam bransoletki i kilku par kolczyków, które uszyła dla mnie 10 lat temu! Zatem... Ahoj, przygodo :D

Mam nadzieję, że wiosna powita nas już niedługo, bo mam mnóstwo planów i chęci do działania. Dzień przeprowadzki zaczyna majaczyć na horyzoncie zdarzeń. Boję się tego momentu, bo to bardzo wielka zmiana w moim małym świecie. A jeszcze te szalone czasy dookoła nie ułatwiają sytuacji. Poza tym, jestem urodzoną fatalistką. Mam wrażenie, że kiedy wyprowadzę się z domu, mój dom rodzinny się zawali. Nie będę miała nad niczym kontroli i to sprawia, że moja głowa nie funkcjonuje dobrze.

Ostatnio wróciłam do domu z pracy, a że spieszyłam się mocno, bo miałam dostarczyć bransoletki - wpadłam jak burza. Tymczasem w progu napadł mnie tata z informacją, że zepsuł się nasz piec. Super. Wiecie, ile kosztuje nowy piec? Adios, wymarzona kuchnio. I mówi do mnie, że jakieś klapy, jakis wentylator, coś się nie przepala, coś tam, coś tam. Moja potencjalna kuchnia tymczasem spala się w wyobraźni w tym zepsutym piecu... I nagle sobie uświadamiam, że tata nie ma oka. Tylko krew. Nawet tęczówki nie było. Stop! Tato, czy ty to widziałeś? Co? Oko! Jakie oko? Nic nie wie. Zdjął okulary, a tam calusieńkie oko zalane krwią. Nie popękane naczynka, tylko czerwień. Myślałam, że wpadło mu coś, kiedy grzebał w tym piecu. Ale nie, to wyglądało znacznie gorzej. Cudem, serio cudem udało się od ręki dostać do okulisty. Na szczęście pani takie awaryjne wypadki przyjmuje od ręki. Okazało się, że to wylew w oku. Mama cały dzień była z tatą i niczego nie zauważyła. Od razu dostał leki, krople. I od razu miałam głowę nabitą tym, że jak ja mam się wyprowadzić, kto ich upilnuje, kto się nimi zaopiekuje? No nie mogę, po prostu nie mogę. Nieważne, że to tylko kilka kilometrów. Cztery czy pięć. Ale już nie będę miała kontroli i oszaleję z nerwów.

Ot, takie rozważanie chorej głowy.

Trzymajcie kciuki za te moje marcowe szaleństwa - relacja wkrótce! :)

 





lutego 06, 2023

O styczniu

O styczniu

W styczniu ruszyliśmy z kopyta.

Najpierw wypoczynek - zaszaleliśmy i wyjechaliśmy na ferie. Znaczy, przed oficjalnymi feriami, żeby uniknąć tłumów. To był genialna strategia - Ustroń należał do nas! Mieliśmy basen na wyłączność, zabiegi w kameralnym gronie własnej rodzinki. Na stołówce razem z nami były 3-4 osoby. Dla mnie idealnie. Spacerowaliśmy między piramidami (oczywiście pierwszego dnia nogi same poniosły w stronę opuszczonej Maciejki), wydrapaliśmy się na Równicę - co nie było łatwe o tej porze roku, bo śnieg i lód mieszał się z etapami wody i błota. Generalnie wycieczka zakończyła się praniem wszystkiego i wszystkich, z psem na czele... Ale i tak było super.

A potem ruszyliśmy do pracy. Salon opróżniony, fornir zakupiony, prąd zrobiony, ściany zaklejone siatką. Mega postęp! Mężu zasuwa godzinami, ale efekty są widoczne z dnia na dzień. Tata walczy na drugim froncie w pokoju na piętrze. To taki mały, w zasadzie nadmiarowy pokoik. Ale skoro mamy czas i znów potężny bajzel, to w zasadzie jedna ruina więcej czy mniej nie robi różnicy. A przynajmniej więcej będzie gotowe przed przeprowadzką i o tyle mniej życia w bałaganie w przyszłości. Nawet powzięliśmy szalony plan zrobienia równolegle toalety. Kafelkarz się wygadał, że ma wolny termin wiec nawet się nie zastanawialiśmy i od razu postanowiliśmy go zaklepać. Tyn sposobem do zrobienia po zamieszkaniu zostanie nam tylko kuchnia.

Kuchnia plus oczywiście milion innych rzeczy, takich jak instalacja gazowa, pompa do ciepłej wody, drenaż, kanalizacja deszczowa, garaże... Ale kto by się przejmował detalami :p

Nie no, serio... Jest tego jeszcze mnóstwo. Ale po kolei. Mamy tylko dwie ręce, 24 godziny na dobę i jedno konto, na którym niestety pieniądze nie mnożą się magicznie. I tak się cieszę, że wszystko ogarneliśmy własnymi środkami i na to, co jeszcze mamy zaplanowane spokojnie wystarczy. Nawet możemy zaszaleć i kupić nowe łóżko do sypialni.

Powoli realizuje się moja wizja. Nawet już kupiłam kilka roślinek na nowe miejsce. Likwidowali duży sklep ogrodniczy w naszej miejscowości i za kilka złotych kupiłam piękne, duże monstery i zamioculcasy. Stoją sobie w przyszłej sypialni i czekają :)

A co u Małego Chłopca?

Otóż, Młody Człowiek zdał pierwszy egzamin w życiu i tak oto zdobył biały pas w judo. Jest z siebie niesamowicie dumny :) Mało tego, mamy kolegów do pierwszej klasy!

Któregoś dnia na salę treningową wpadł spóźniony chłopczyk.

-Szczęść Boże! - rzucił w ramach przywitania z trenerem i heja ćwiczyć. Stoimy, patrzymy po sobie i generalnie wejście smoka wywołało śmiech towarzystwa, bo wpadł jak burza z tym powitaniem. I tym sposobem mama chłopaka zaczęła tłumaczyć, że młody chodzi do katolickiego przedszkola, że właśnie wracają ze spotkania przed pierwsza komunią i generalnie tyle się dzieje, że młodemu się już wszystko miesza. W tym momencie zapaliła mi się żaróweczka - nasz sąsiad, którego oficjalnie nie znamy, bo widzimy się tylko przez płot, również chodzi do katolika. I jest w tym samym wieku. Zagadałam więc, czy nasza koleżanka z judo nie zna przypadkiem tej rodziny. Zna! I nawet bardzo się kumplują, bo młody sąsiad również przystępuje do pierwszej komunii. Od słowa do słowa... I tym sposobem Mały Chłopiec zyskał kolejnych dwóch kolegów, z którymi może iść do pierwszej klasy :) Zebrałam się na odwagę i napisałam do sąsiadki-której-oficjalnie-nie-znam przez facebooka, że tak się sprawy potoczyły, a że akurat trwa rekrutacja do szkoły, to czy miałaby coś przeciwko wysłaniu chłopców razem. Było mi bardzo dziwnie zaczepiać ludzi w taki sposób i na dodatek wymagać od nich takich zobowiązań, ale zaryzykowałam. I się opłaciło. Mama sąsiada ucieszyła się z kontaktu i entuzjastycznie podeszła do pomysłu. Powiedziała, że jej syn z Małym Chłopcem już od dawna plotkują przez płot i z pewnością będzie im po drodze. Mamy więc już trzech kumpli-rowieśników :) rodzice chłopców są przemili, fajne rodzinki. A i Młody z pewnością raźniej pomaszeruje do pierwszej klasy mając obok znajome twarze.


Tymczasem Abi rośnie jak szalona. Z racji tego, że w naszym hotelu łóżko było totalnie niskie, prędko wpakowała się do środka. I ani rusz nie zamierzała opuścić pościeli. W domu ma absolutny zakaz, więc tam korzystała do oporu :p 




grudnia 27, 2022

O grudniu

O grudniu

Zawsze po świętach zaczynam czuć wiosnę.

Nie mam poczucia nowego startu, nie czuję presji nowego roku, nie rzucam się w wir postanowień i wielkich planów.

Ale czuję wiosnę.

Opada kurz świątecznego szaleństwa - nawet, jeśli w nim nie uczestniczę, temat dość mocno bije mnie po głowie z każdej strony. Wszyscy biegają, hałasują, narzekają i generalnie robi się bałagan w życiu. Niczego nie da się załatwić, wszystko staje na głowie. A potem nastaje cisza. 

Cisza. Ooo, to lubię.

Zatem, o co chodzi z tą wiosną? 

Zaczynam widzieć szerzej. Przełom roku nie ma dla mnie znaczenia, hucznego Sylwestra nie planuję (w pewnym wieku ludzie wolą się wyspać niż szaleć do rana). Zaczynam wewnętrznie czuć światło i słońce. Choć do marca jeszcze daleko, mój wewnętrzny kompas czy tam inny barometr już się ustawia na ciepełko. W związku z tym zaczyna mi się bardziej chcieć. 

Zaczyna mi się chcieć zrobić porządki w szafach, powyrzucać zalegające na strychu klamoty, przejrzeć garderobę, uporządkować dokumenty, które wrzuciliśmy do pudełka pod tytułem "ogarnąć później". Bo wiecie, ja nie robię "świątecznych porządków" - nigdy. Nie wywalam rzeczy z półek, nie przewracam kuchni do góry nogami w grudniu. Nie myję okien, kiedy marzną mi ręce, żeby potem przez dwa tygodnie chorować. Wszystko to robię wiosną - bez przymusu i z większą radością niż kiedykolwiek.

Zaczyna mi się chcieć wrócić do remontu. Wprawdzie pogoda jeszcze nie sprzyja rewolucji w salonie, ale powoli można go opróżniać i szykować pokój pod generalny remont. Zaczynam widzieć wystrój, układ mebli, dodatki. To mnie bardzo cieszy i mobilizuje do działań 

Zaczynam też się nastawiać na przeprowadzkę. Bardzo bym chciała wejść do gotowego salonu, żeby została już tylko ta nieszczęsna kuchnia, tolaleta i jeden pokoik. Mam nieśmiałą nadzieję na to, że damy radę to zrobić, ale jak się nie uda - też jakoś sobie poradzimy.

Zatem - jest moc! Idzie wiosna, idą zmiany, idzie nowe! Nawet z tej okazji zapisałam się do fryzjera :p

Tymczasem przed nami jeszcze nasz zimowy wyjazd. Nawet nie patrzę na prognozę pogody - jest mi totalnie obojętna. Będziemy odpoczywać i tylko tyle mnie interesuje :)

Tymczasem składamy sobie z Małym Chłopcem klocki LEGO. Układamy Hogwart. Wizja Młodego Człowieka jest iście magiczna. Z totalnie przypadkowych elementów poskładał Zakazany Las, salon gryfonów i sypialnie, wielką salę, sowiarnię, łazienkę prefektów, gabinet dyrektora, wieżę ślizgonów, a nawet jezioro i zamieszkujące tam trytony!

Abi nauczyła się wołać o załatwianie potrzeb na podwórku - taki mały sukces wychowawczy. Mały Chłopiec natomiast nauczył ją siadać na komendę, z czego jest niesamowicie dumny.

Tymczasem dziadek nauczył Młodego... Systemu binarnego. Na początku nie do końca wiedziałam, na co patrzę. Chyba mój mózg nie chciał przetworzyć informacji o tym, że sześciolatek liczy dwójkowo. Ale liczy. Wspomaga się liczydłem przy większych wartościach... Ale liczy sam. Chyba czas się przyjrzeć temu małemu umysłowi bliżej.



Tymczasem w nadchodzącym roku życzę Wam małych radości, nudy w bezpiecznych czterech ścianach, domowego ciepła, bezcennego zdrowia i świętego spokoju :)

grudnia 17, 2022

O życiowych zmianach

O życiowych zmianach

Temat remontu został chwilowo zamknięty. Odkładamy dalsze prace do wiosny, a przynajmniej gdzieś do końca stycznia. Potrzebujemy odpoczynku i regeneracji.

Z racji odpoczynku w niedzielny poranek chciałam pospać do szalonej godziny siódmej, ale...

-Mamo, nie umiem otworzyć chlebka.

-Mamo, nie widzę masła w lodówce.

-Mamo, ser jest za wysoko na półce.

-Mamo, salami jest za głęboko w szufladzie.

Apogeum wszystkiego nastąpiło, kiedy młody człowiek wpadł do sypialni cały zapłakany, booo....

-Abi ukradła salami z mojego talerza!


Abi.


Tak, mielimy już wygodne, poukładane życie. Odchowany, samodzielny syn (no chyba, że nie dosięga sera w lodówce). Długie poranki. Spokojne noce. Spontaniczne wyjazdy i powroty w dowolnym momencie. Wycieczki wszędzie, zawsze i o każdej porze, bez zobowiązań.

Niezależność i względny spokój.

Więc co?

Więc wzięliśmy sobie psa :D


I tak przybyła do nas Abi.



A tak serio... To właśnie dlatego, że mamy już to nudne, wygodne i stabilne życie, w końcu mogliśmy sobie pozwolić na psa. To było nasze marzenie od bardzo dawna.

W naszej rodzinie owczarki szkockie były od lat. Towarzyszyły mi od dzieciństwa. Czas, żeby  Mały Chłopiec miał swojego czworonożnego przyjaciela. Do tej pory nie mieliśmy warunków na to, żeby powiększyć rodzinę o pieska. Teraz nareszcie mamy dla niego wystarczająco dużo energii, czasu i miejsca.

* * *

Zasypało nas totalnie. W zeszłym tygodniu dwa razy nie dotarłam do pracy. Raz nie mogłam nawet przekroczyć bramy, drugi raz przejechałam dwa kilometry i zawróciłam do domu, bo podróż była zbyt niebezpieczna. Dobry wynik jak na początek zimy, która jak zwykle wszystkich zaskoczyła. Śnieg wygląda pięknie, ale logistycznie jest to totalna katastrofa. Wystarczy, że coś się wydarzy, a żadne pogotowie ani inny służby nie mają szans do nas dojechać.

Mały Chłopiec szaleje z łopatą do śniegu. Pieseł hasa po zaspach tak, że tylko ogon gdzieś mu wystaje. A ja zamiast w siedzieć w pracy, produkuję likiery. Moimi faworytami są krówkowy i z czekoladek Kinder. Generalnie jesteśmy bezalkoholowi, ale odrobina takiego likieru do lodów czy do kawy fajnie pasuje. Ponadto w ładnych, przystrojonych buteleczkach likier trafia jako świąteczny upominek dla przyjaciół i znajomych.

* * *

Z nowych doświadczeń ostatnich dni muszę się pochwalić, że wzięłam udział w świątecznym jarmarku jako wystawca! 

Wspominałam Wam już o tym - że moja szalona przyjaciółka zgłosiła nas jako wystawców. Dziewczyna zajmuje się tworzeniem biżuterii i chciała się pokazać. A ja w chwili euforii zgodziłam się wziąć w tym udział... Dopiero potem dotarło do mnie, co zrobiłam :p

Cała impreza to taki mój mały sukces, bo generalnie boję się ludzi, a jarmark to totalnie bezpośredni kontakt z klientem. Przygotowałam trochę świątecznych kartek, zakładek do książek i... Premierowo pokazałam światu swoje bransoletki z kamieni. Od jakiegoś czasu tworzę taką drobną, delikatną biżuterię. Zdecydowałam się zaszaleć i wyjść z tym do ludzi. Byłam w totalnym szoku, bo przygotowałam tylko 20 sztuk... A zostały mi 3! I do tego mnóstwo osób zamówiło bransoletki dla mamy, siostry, przyjaciółki... To było megamiłe. Jestem przeszczęśliwa, że się podobają. Tworzenie sprawia mi niesamowitą radość. A to, że cieszą oko innych osób, serio dodaje skrzydeł.




Mniej więcej tak wyglądają. Bardzo marnej jakości mam zdjęcia, bo to wszystko wyszło totalnie spontanicznie i zupełnie nie byłam na nic przygotowana. Nie spodziewałam się, że cokolwiek trafi w ręce ludzi, dlatego olałam temat, bo przecież "zrobię fotki jak wrócę do domu". Nie zdążyłam :D

* * *

Ruszamy na sanki!


listopada 10, 2022

O życiu przedszkolaka

O życiu przedszkolaka


Mam nadzieję, że tytuł i początek wpisu nie zniechęci Was do czytania - wszak nie każdy lubi historię z cyklu "chwila dla ciebie".

Mały Chłopiec jest już przedszkolakiem-weteranem. Aktualnie sześciolatkiem, czyli stoi u progu szkolnej przygody. Wrócił z przedszkola i rzecze:

- Mamo, nauczyliśmy się nowej kolędy!

Myślę hmmm, wcześnie w tym roku przygotowują jasełka.

- A co to za kolęda?

- Jeszcze Polska nie zginęła...

I tak oto Młody zaprezentował nam hymn. Wykonanie wielce emocjonalne, tekst oryginalny, aczkolwiek melodia raczej autorska.

- I jak mi poszło?

- Jak Edycie Górniak w Korei w 2002 roku - odpowiada ojciec chłopca.


Temat piosenek jest u nas na topie. Młody chodzi i śpiewa Kaczkę Dziwaczkę.

-Tuż obok była aptekaaaa... Poproszę mleka pięć deka. Potem poszła do praczkiii... Poproszę...yyy... Sportowe laczki?


Ostatnio synowiec obejrzał "powrót do przyszłości". Film mojej młodości. Przygody i podróże w czasie. Byłam szczerze zdziwiona, że nadążał za fabułą. Jednak niełatwo jest skojarzyć kto jest kim, kiedy, albo czemu jest mały i duży jednocześnie. Od tego czasu z zapałem buduje wehikuły czasu. Latający pociąg ratuje dinozaury, jaskiniowcy naprawiają akcelerator mocy do podróży w czasie.

 A przy okazji filmów...

- Mamo, co to jest gang Olsena?

Tłumaczę zatem, że takich trzech panów i tak dalej...

-A gdzie to słyszałeś?

-Bo pani w przedszkolu powiedziała: przy was to gang Olsena ma na noc. Wyglądała na zdruzgotaną.

Aha... Może lepiej, żeby tego nie oglądał, bo jeszcze się zainspiruje :p 


W przedszkolu odbyło się zebranie z tytułu przygotowania szkolnego. Na zebranie w przyszła też pani logopeda. Zaprosiła do siebie kilkoro rodziców, w tym również mnie. No i mówi, że Jasiu nie wymawia SZ, więc ćwiczymy to i to. Zosia nie wymawia R, więc ćwiczymy to i to. Krzysiu myli F i CH, ćwiczymy tamto. Pytam, więc, co z Małym Chłopcem? Tydzień temu ostatecznie zakończyliśmy terapię u logopedy. Taką prawdziwą, systematyczną, dwuletnią, ze wspaniałą panią logopedą, według której ustawienie języka i artykulacja jest już prawidłowa, wyćwiczona i nie grozi przykrymi konsekwencjami w przyszłości.

-Bo Mały Chłopiec sepleni zębowo.

-Sepleni, bo nie ma jedynek.

-Otóż to. Więc sepleni.

-Ale on nie ma zębów, jak ma nie seplenić?

-No właśnie!

Aha. To se pogadaliśmy. Zamiast się skupić na dzieciach, które serio nie potrafią mówić, pani ciągnie na terapię szczerbatego sześciolatka. 


Mały Chłopiec rozważa też coraz częściej swoją przyszłość. Od jakiegoś czasu jego plan na kolejne lata to założenie sklepu z jabłkami. Takie ma marzenie. Rozważa też kwestię posiadania rodziny. Ostatnio żartem rzuciliśmy, że mamy dla niego fantastyczną przyszłą żonę. Byliśmy odwiedzić przyjaciół, a niedawno urodziła im się córeczka. Idealna kandydatka na synową.

-Bo wiesz mamo, ja tak o tym myślałem. Czy ona nie jest dla mnie za młoda? Zobacz, ja pójdę do pracy, a ona nawet szkoły nie skończy. I co potem? Taka niedouczona będzie?  

Myśli chłopak o przyszłości, nie ma co.


Poza tym... Remont, no wiadomo.

Koło komina mieliśmy jakaś szczelinę, przez którą przy ulewie leciała woda pod dach. Mężu z moim tatą wzięli sprawy w swoje ręce i wybrali się na ten dach, żeby to naprawić. 

Znacie "sąsiadów" z czeskiej bajki? Ich współpraca czasami mogłaby stanowić inspirację dla producentów tej bajeczki. Oni się doskonale bawią, a ja mam wrażenie, że to wszystko zaraz piedyknie :p

Wrócili z dachu dość szybko, obaj w dziwnie dobrych humorach, chichocząc jak dwie nastolatki.

-I jak? Zrobiliście?

-No... Prawie.

-Co to znaczy prawie?

-Bo nie zdążyliśmy zasilikonować.

-Bo...

-Bo silikon wpadł do komina.

-Jaaaak?

-A bo jakiś osioł postawił silikon na kominie i cała tuba wpadła do środka - rzecze mój tato z szerokim uśmiechem. - Trochę szkoda, bo nowy był. Normalnie opierniczyłbym twojego męża, ale to chyba byłem ja - dodał wyjątkowo zadowolony z siebie.

No tak. Przynajmniej wziął to na klatę. Na szczęście komin jest szerokości małego słoniątka, więc szkody z tego nie będzie. Tylko silikonu szkoda :p


Wszystko zatem w normie. Cieszę się, że przed nami długi weekend. Mamy w planie zawiesić sufit w łazience. Z tego powodu musieliśmy kupić dwie płyty gipsowo-kartonowe. Sklep budowlany jest dokładnie 600 metrów od nas. Mężu pyta, czy dałoby radę jakiś transport ogarnąć. Pani na to, na terenie miasta jest gratis. Więc luby mówi, że my mieszkamy tu obok, tuż za polem - z okna w zasadzie widać. A pani wtedy, że nieee, ooo nieeee! to już inne miasto! 50 złotych się należy :D Tak. Gratis do naszego domu 4 kilometry od sklepu przyjadą. A za pole nie :D Zasady to zasady!


Dużo się dzieje w tym naszym małym świecie. W zasadzie dużo małych rzeczy, bo co to za atrakcja taki silikon w kominie albo brak jedynek w uzębieniu. Ale ja bardzo doceniam te małe rzeczy i kocham nasz mały świat. Jestem szczęśliwa, kiedy największy problem to wędrówka z płyta gipsową pod pachą przez pół kilometra ścierniska. Niech to trwa jak najdłużej.

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger