marca 09, 2023

O lutym

 

Lecimy z podsumowaniem miesiąca :)

Generalnie najwięcej działo się na placu budowy. Pojawiły się ściany, sufit i otwory na lampy. Byliśmy też zaprojektować kuchnię - to tak raczej z ciekawości i na przyszłość... Chociaż przy tym tempie wzrostu cen wszystkiego jesteśmy w stanie kupić meble, schować kartony i czekać, aż dojdziemy do remontu tego pomieszczenia. Serio. Szafa, którą kupiliśmy w czerwcu zeszłego roku jest droższa o ponad tysiąc! Na czterech krzesłach kupionych rok temu (nadal w pudłach) jesteśmy 400 zł do przodu. Więc kuchnia do jesieni podskoczy o tysiąc, może dwa... Kto wie. Bardzo poważnie rozważamy zakup i magazynowanie tych mebli do jesieni. Mamy miejsce, mamy czas.

Swoją drogą, byłam trochę rozczarowana usługą projektowania w znanym skandynawskim sklepie meblowym. Zrobiłam taki sobie projekt kuchni w ich programie, który miałam wysłać do projektanta wcześniej, żeby mógł się przygotować. Na projekt mieliśmy dwie godziny. Wykupiłam usługę z wyprzedzeniem, ustawiliśmy termin. Na miejscu wszystko trwało jakieś 20 min, a ingerencja projektanta ograniczyła się do odwrócenia jednych drzwi szafki z lewej na prawo. Co i tak finalnie mieliśmy uczynić, ale na tych obrazkach serio nie miało znaczenia dla całości. Szkoda, bo liczyłam na jakieś sprytne rozwiązanie, podpowiedź, może świeże spojrzenie osoby doświadczonej. Kuchnia jest mała i każdy dobrze wykorzystany centymetr jest na wagę złota. No niestety, zawiodłam się. Dobrze, że za projekt zapłaciliśmy promocyjne 29 zł, a nie pełną cenę, bo wtedy serio byłoby mi żal straconych złotówek. Oczywiście pani projektant wystawiliśmy pozytywną opinię, bo ciężko było inaczej i generalnie szkoda by było dziewczynie namieszać u pracodawcy. Ale wróciłam rozczarowana i nadal nie mam przekonania, czy ten projekt jest serio dobry i wart wykonania. Zwłaszcza, że pochłonie jakieś 15 tysięcy.

Tymczasem przede mną seria wyzwań!

Jestem przerażona, ale z drugiej strony nastawiona na przygodę :)

Jutro razem z moją przyjaciółką lecimy na dzień kobiet do ośrodka kultury. Będzie imprezka dla pań, smakołyki, zabiegi dla zdrowia i urody, a także stoiska z kosmetykami, dekoracjami  i naszą biżuterią. Taka wiejska imprezka. Zamierzam się dobrze bawić i mam nadzieję, że to będzie po prostu miły dzień. Bez względu na wynik finansowy przedsięwzięcia :D

Natomiast w pewien marcowy weekend... Oj, to już większa sprawa. Ruszamy jako wystacy na giełdę minerałów i biżuterii. Będziemy miały swoje stanowisko z ręcznie robioną biżuterią z kamieni i stali szlachetnej. Moja specjalizacją są bransoletki, przyjaciółka natomiast zrobiła przepiękne naszyjniki z minerałów i kolczyki z sutaszu. Sutasz to niezwykle pracochłonna technika rękodzielnicza. Wpiszcie sobie w google, a zobaczycie, co się za tym kryje :) Jej biżuteria jest wykonana doskonale technicznie, mega starannie i służy przez lata. Wiem, bo sama wiąż używam bransoletki i kilku par kolczyków, które uszyła dla mnie 10 lat temu! Zatem... Ahoj, przygodo :D

Mam nadzieję, że wiosna powita nas już niedługo, bo mam mnóstwo planów i chęci do działania. Dzień przeprowadzki zaczyna majaczyć na horyzoncie zdarzeń. Boję się tego momentu, bo to bardzo wielka zmiana w moim małym świecie. A jeszcze te szalone czasy dookoła nie ułatwiają sytuacji. Poza tym, jestem urodzoną fatalistką. Mam wrażenie, że kiedy wyprowadzę się z domu, mój dom rodzinny się zawali. Nie będę miała nad niczym kontroli i to sprawia, że moja głowa nie funkcjonuje dobrze.

Ostatnio wróciłam do domu z pracy, a że spieszyłam się mocno, bo miałam dostarczyć bransoletki - wpadłam jak burza. Tymczasem w progu napadł mnie tata z informacją, że zepsuł się nasz piec. Super. Wiecie, ile kosztuje nowy piec? Adios, wymarzona kuchnio. I mówi do mnie, że jakieś klapy, jakis wentylator, coś się nie przepala, coś tam, coś tam. Moja potencjalna kuchnia tymczasem spala się w wyobraźni w tym zepsutym piecu... I nagle sobie uświadamiam, że tata nie ma oka. Tylko krew. Nawet tęczówki nie było. Stop! Tato, czy ty to widziałeś? Co? Oko! Jakie oko? Nic nie wie. Zdjął okulary, a tam calusieńkie oko zalane krwią. Nie popękane naczynka, tylko czerwień. Myślałam, że wpadło mu coś, kiedy grzebał w tym piecu. Ale nie, to wyglądało znacznie gorzej. Cudem, serio cudem udało się od ręki dostać do okulisty. Na szczęście pani takie awaryjne wypadki przyjmuje od ręki. Okazało się, że to wylew w oku. Mama cały dzień była z tatą i niczego nie zauważyła. Od razu dostał leki, krople. I od razu miałam głowę nabitą tym, że jak ja mam się wyprowadzić, kto ich upilnuje, kto się nimi zaopiekuje? No nie mogę, po prostu nie mogę. Nieważne, że to tylko kilka kilometrów. Cztery czy pięć. Ale już nie będę miała kontroli i oszaleję z nerwów.

Ot, takie rozważanie chorej głowy.

Trzymajcie kciuki za te moje marcowe szaleństwa - relacja wkrótce! :)

 





6 komentarzy:

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger