września 17, 2019

O pikniku w zamkowym parku


https://www.instagram.com/skradzioneslowa

Niedzielne poranki pachną kawą z ekspresu. I sprzyjają podejmowaniu szybkich decyzji.

- Jedziemy gdzieś?
- Na piknik!

Młody Człowiek do wyjazdu gotowy jest zawsze. Nieważne, czy akurat był w połowie śniadania, w piżamce, w jednej skarpetce. Na hasło „jedziemy” wstaje i wychodzi. Czeka w progu z wciśniętym na głowę kapeluszem i losowo ubranych butach. Siedzi na schodku i ciężko wzdycha. Przecież jedziemy. Ileż można czekać?

Zapakowaliśmy plecak i ruszyliśmy przed siebie, po drodze szukając celu wyprawy. Kilometry nam niestraszne. Wręcz przeciwnie, nie mamy problemu z tym, żeby jechać na koniec świata, napić się kawy i wrócić.

Wybraliśmy piknik w ogrodach zamku tudzież pałacu, bo obie nazwy funkcjonują. Moszna, województwo opolskie. Byliśmy tam dwa razy, z czego ostatni raz pięć lat temu. I zawsze wiosną. Jesienią nie byliśmy jeszcze nigdy.

Tradycyjnym punktem dłuższych podróży jest postój z kawą. Kawa w drodze smakuje inaczej, znacznie lepiej. Młody Człowiek domagał się łyka, w związku z którym dostał milion instrukcji typu "mocno trzymaj", "nie wylej", "uważaj z tym kubkiem". I co? I nico, bo wypił jak człowiek, za to matka jego, sierota życiowa, wylała na siebie większość zawartości kubeczka. I o ile dla niego profilaktycznie mam cały zestaw ubrań zawsze pod ręką, tak dla siebie nie przewidziałam niczego na wypadek awarii. Tym sposobem już na początku wycieczki wyglądałam jakbym miała z niej wracać. W przypływie geniuszu zamieniłam miejscami bluzkę i koszulkę, zakładając warstwę spodnią na wierzch, przez co wygląd zyskałam nieco ekstrawagancki, ale za to czysty.  W tłumie i tak nikt nie zwróci na to uwagi, nie?

Zamek był uroczy jak zawsze. Szkoda, że zniknęły piękne, metalowe krzesła z tarasu, na których można było posiedzieć i nacieszyć się widokiem parku. Część tarasu zamieniono na teren restauracji, z którego bardzo stanowczo przeganiano zabłąkanych turystów. I tu też szkoda, bo zaanektowano tę część tarasu, z której można obejrzeć z bliska balkon i mnóstwo dekoracyjnych elementów elewacji. Czyli co? Jak nie zjem, to nie obejrzę i nie porobię zdjęć?

Zaczęliśmy od obiadu - całe szczęście, bo później do drzwi restauracji ustawiła się kolejka jak stąd do wieczności. Wizualnie dania fajnie, ciekawie podane, aczkolwiek ze smakiem to już różnie. Ze swojego talerza zapamiętałam tyle, że był kwaśny i nieludzko słony. Mężu i Młody mieli więcej szczęścia. Za to kompot był rewelacyjny. No i troszkę skurczyły się te porcje przez ostatnie lata, ale inflacja wgryza się w każdą dziedzinę życia, więc nie ma co dywagować. Opinie internetowe są raczej przychylne, więc może po prostu miałam pecha albo kucharz miał zły dzień.

Z informacji technicznych warto wiedzieć, że tam, gdzie kolejka, tam też łazienka. I jeśli ktoś ma zbędnych 15-20 miniut może w niej postać, a przy okazji podsłuchać przewodnika ruszającej z parteru wycieczki. Można też przyjrzeć się z bliska imponującej, zachowanej w doskonałym stanie posadzce pałacu. Rzecz w tym, że po siódmej, ósmej minucie czekania wycieczka z przewodnikiem odchodzi, a wzór ma podłodze zaczyna robić się coraz bardziej monotonny i traci pierwotny urok. Dla mniej cierpliwych, a bardziej dociekliwych lepszym pomysłem będzie pobuszowanie po parterze i zwrot w kierunku kawiarni - tam, za kontuarem z miłymi paniami na froncie, znajduje się magiczne przejście i łazienkowe centrum zamkowego świata.

Zwiedzanie tym razem sobie odpuściliśmy. Po raz, jest to krótki spacer po dość skromnych wnętrzach. Po dwa, wiele zależy od przewodnika, na jakiego akurat się trafi. Wycieczka polega głównie na opowieści o tym, co tu było, ale już nie ma, bo jedni wywieźli, inny rozkradli, a reszta się spaliła. Poza tym, nie widzę sensu w przeciągnięciu Młodego, niezbyt zainteresowanego pustymi komnatami, Człowieka przez trasę turystyczną, podczas której on się będzie nudził. Znudzeniu prędko da wyraz, a grupa słuchaczy raczej nie będzie zachwycona obecnością marudzącego dziecka. Sama bym nie była, więc ułatwmy życie sobie i innym, odpuszczając wątpliwe atrakcje. Aczkolwiek przynajmniej raz w życiu zwiedzić pałac warto, choćby dla tego kawałka historii, która przepadła wraz z uciekającymi szabrownikami.

Z tego, co zauważyliśmy, do zwiedzania udostępniono dwie pałacowe wieże. Z pewnością widok jest piękny, ale trzeba liczyć się z tym, że to kolejny bilet, który należy zakupić osobno. No i w oknie nadal wisi (o ironio - nieśmiertelny!) kościotrup. Pamiętam go z dzieciństwa, kiedy byłam tam po raz pierwszy. Stały lokator zamku, taki miły akcent, znajoma - powiedzmy - twarz.

Teren wokół zamku natomiast i park jak dla mnie są piękne same w sobie. Odwiedzający rozkładają się na ławkach i kocach, dzieciaki mogą pobiegać, młode pary robią sobie zdjęcia. Nikt nie wchodził sobie w drogę. Doskonałe miejsce na piknik w pięknym otoczeniu, z widokiem na zaprojektowany przez szaleńców bajkowy, eklektyczny pałac. Wiosną ogród tonie w kwitnących rododendronach, a z początkiem jesieni nabiera stateczności i ciepłych, miękkich barw. Jeśli ktoś nie potrzebuje zbyt wielu wrażeń i do odpoczynku wśród traw i niecodziennej architektury wystarczy mu kocyk i termos z kawą, wycieczka warta jest przejechanych kilometrów. Młody Człowiek był zachwycony i ani myślał wracać do domu. Jeszcze zanim zdążyliśmy wyjechać z parkingu zdążył zasnąć z rogalikiem w zębach, a to chyba najlepsza rekomendacja udanego wypadu.

https://www.instagram.com/skradzioneslowa




2 komentarze:

  1. Ciekawy i fajnie napisany post. Coś w tym jest, że młody człowiek jest zawsze gotowy do wyjazdu :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger