października 11, 2020

O jesieni



Bardzo lubię jesień. Wrzesień za długie wieczory, za chłodne poranki, po których przychodzi przyjemne, ciepłe południe.


Październik za najpiękniejsze wschody słońca. Za mgły, z których wyłaniają się liście wszystkich kolorów. Za szum deszczu i barwę słonecznych promieni.


Wrzesień rozpoczął się wakacjami, spędzonymi nad morzem. Przyjechaliśmy w ostatnich dniach sierpnia. Skończył się sezon i w dwa dni poznikały wszystkie krzyczące reklamy, stragany blokujące deptak, cała ta hałaśliwa, świecąca, irytująca otoczka naszych miejscowości wypoczynkowych. Została niemal pusta plaża i my. Mały Chłopiec był zachwycony. Dziennie przemierzał kilka kilometrów podczas długich spacerów, cieszył się każdym dniem. Zbierał kamienie i muszle, biegał boso po piasku. A my odpoczęliśmy, zapomnieliśmy o pracy i obowiązkach, o sprawach, które mogliśmy odstawić na chwilę na bok. 


A potem wszystko zaczęło się sypać. Mały Chłopiec trzydniową karierę przedszkolaka zakończył zasmarkany. Potem miałam zabieg usunięcia ósemki. Panicznie się tego bałam, odwlekałam kilka lat. Dłużej się nie dało, musiałam iść. Miało poboleć 2, 3 dni... Ale oczywiście wszystko, co mogło pójść nie tak - poszło nie tak. Dostałam "suchego zębodołu", ból był niemiłosierny, żyłam od tabletki do tabletki, po czym czwartego dnia już nie byłam w stanie wstać z łóżka. Trzęsły mi się ręce, od leków byłam jak naćpana, a do tego wszystkiego dołączył ból kolan - taka moja historyczna kontuzja, która zostanie już ze ze mną na zawsze. Paradoksalnie choć kocham jesień, chłód i wilgoć sprawiają, że dolegliwości stają się znacznie bardziej dokuczliwe. Tym sposobem nie wiedziałam już, gdzie wsadzić głowę, żeby przestała boleć, a gdzie nogi, żeby chociaż trochę sobie ulżyć. 


Dwa tygodnie wyjęte z życia. Wróciłam do pracy, jakoś się pozbierałam... I nie minęły trzy dni, a Mały Chłopiec znów chory! I kolejne nieprzespane noce, znów zmartwienie. W pracy ogólny dramat, kontrola na kontroli, nie mogłam wziąć wolnego. Biegałam między domem a biurem, ciągle na  wysokich obrotach. Ledwo sytuacja się wyprostowała - tadaaam, teraz ja leżę chora! Tyle miałam planów, tyle rzeczy do zrobienia... Zabrałam się nawet za swoją małą działalność twórczą, żeby tak na serio wypuścić ją w świat... I znów wszystko utknęło. Odwołałam kolejny zabieg zębowy - aktualnie nie wyobrażam sobie przechodzić przez to ponownie. Odwołaliśmy też nasz coroczny wyjazd w ramach świętowania rocznicy ślubu. Jestem zła, zmęczona i chciałbym, żeby to wszystko się już skończyło.


Dzisiaj niezbyt optymistycznie, ale musiałam się wymarudzić. Oby jeszcze tej jesieni wydarzyło się cokolwiek dobrego!

7 komentarzy:

  1. Też lubię jesień - za kolory, za owoce. Po prostu za to, że jest.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, ale Ci sie zwaliło na głowę. Współczuję. Sama mam w domu przedszkolaka i wiem, że te katary to będzie już taka codzienność przez pierwszy rok, może dwa. Również miałam usuwaną ósemkę w tym roku, na szczęście przeszło bez komplikacji.
    Przesyłam bombę dobrej energii, mam nadzieje że pomoże;) Zdrówka!
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię wrzesień i październik. :D
    Ostatni tydzień września spędziłam na wakacjach spacerując pośród mgieł. To było niesamowite!
    I pustki na ulicach, spokój, cisza, zero turystycznego zgiełku, naprawdę było fantastycznie.
    /
    Współczuję Ci tych cierpień.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana, mam nadzieję, że teraz będzie już u Xiebie tylko lepiej, za co mocno trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba osiągnęłaś szczyt, teraz już musi być z górki !! ;o)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej! Ale już po wszystkim! Teraz tylko lepiej bedzie... A może i słoneczko jeszcze przyjdzie?

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeszcze kawał jesieni przed nami, nastaną i dobre dni.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger