października 09, 2021

o rocznicy

 

 

Uwielbiam to zdjęcie. Tak szczerze i po prostu - jest wspaniałe.

Zrobiliśmy je w Wiśle dwa lata temu, podczas rocznicowego wyjazdu. To była połowa października, liście mieniły się wszelkimi kolorami, słoneczko grzało... Generalnie kocham październik. Serio. Pamiętam, jak idąc na uczelnię widziałam wschodzące słońce u wylotu ulicy - rozlewało się takim ciepłym, gęstym światłem, otulało kamienice, odbijało się w oknach. Październikowe wschody słońca mają swoją magię.

Rok temu w październiku rozpoczął się mój koszmar. I wiecie co? Nico. Nadal nie mam diagnozy. I tak pluję sobie krwią od roku, a nikt nie wie skąd i jaka jest przyczyna. Miałam trzy biopsje, kilka laryngoskopii, inne jakieś cud-badania. Kilku lekarzy. Jeden kazał wpychać alantan do nosa i poczekać, aż samo przejdzie. Drugi rozłożył ręce, bo mam nowotwór, tylko że w sumie to sam już nie wie gdzie. Inny wysłał mnie na oddział, który w ciągu paru dni od wydania skierowania zamknęli, bo lekarze z laryngologii pokłócili się z dyrekcją szpitala i wszyscy się zwolnili. Żeby było śmieszniej, na oddział skierował mnie sam ordynator tej laryngologii, z której się kilka dni później wymeldował. I tak sobie żyję w zawieszeniu. Już się przyzwyczaiłam - taki widocznie mój urok. Nadal żyję, niczego już nie szukam, nie drążę, nie pytam. Jak się w końcu coś rypnie - to może się wreszcie dowiem, o co chodzi. A jak nie, to na sekcji może coś z tego wyniknie... ale wtedy już niewiele będzie mnie to obchodzić.

Tak czy inaczej, temat przestał mnie interesować. Jestem po prostu jakimś felernym egzemplarzem. Cała historia zaczęła się w zasadzie od zębów - to był początek nieszczęść. Od usunięcia ósemki rok temu. I w tym roku w lipcu strasznie mnie rozbolała druga ósemka. Zebrała się ropa, pół twarzy spuchnięte tak, że oka nie widać, ani jeść, ani spać, ani pić, generalnie katastrofa. Trafiłam do dentysty, który stwierdził, że on mi ten ząb usunie. Mając w pamięci to, co działo się poprzednio, średnio miałam na to ochotę. Ale zapewnił mnie, że będzie spoko. I było! Serio, trzy dni po zabiegu byłam żywa. Wprawdzie potem i tak tradycyjnie dostałam zapalenia, znów ropa w ranie, znów mały dramat, głowa miała mi odpaść, bo tak bolało... ale uwierzcie mi, po dentystycznej interwencji nie było najgorzej. Na tyle, że może jeszcze te dwie pozostałe dam radę usunąć. A to już coś! Tyle, że... no właśnie. Ze mną to nie może być tak prosto. Po podaniu znieczulenia mój nerw się wyłączył... i nie włączył z powrotem. Więc od ponad dwóch miesięcy nie mam smaku. Od kilku dni zaczynam czuć słone - ale takie mocno słone, jak szynka szwarcwaldzka. Podobno jak nie przejdzie mi po pół roku to trzeba będzie się zacząć martwić. Zatem mam jeszcze czas. Ale nie powiem, jest dziwnie - wszystko smakuje jak karton. Albo plastelina. Zero radości z życia. To ma swoje plusy, bo jem mniej i chociaż nigdy nie jadałam słodyczy jakoś specjalnie, tak teraz nie jem wcale. Ze słodkości to jedynie pół opakowania toffifee mogłam pochłonąć w dwie minuty. A teraz... plastelina. Fuj. 

No, to sobie ponarzekałam.

Mam nadzieję, że częściej będę tu zaglądać.

Pisanie tu sprawiało mi ogromną przyjemność - chciałabym to nadrobić :)

7 komentarzy:

  1. Podziwiam dystans z jakim to wszystko opisujesz. I życzę Ci z całego serca, żeby życie znów miało smak - dosłownie oraz w przenośni.
    Po sobie wiem, że blog to naprawdę świetna autoterapia, więc wręcz zaleciłabym pisaniem. Kiedy tylko masz czas, ochotę i potrzebę.
    Ściskam mocno :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę mnie zmartwił ten Twój post. Jeszcze przed pandemią polska służba zdrowia kulała, ale to, co się teraz dzieje to już przechodzi ludzkie pojęcie. Pozdrawiam i życzę dużo cierpliwości do tego wszystkiego

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciężko w takich czasach dostać pełną i odpowiedzialną pomoc medyczną. Strajki, lekarze się zwalniają, pierwszeństwo mają ci z covidem. Współczuję Ci szczerze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Życzę zdrówka i czekam na kolejne posty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie pękaj Młoda...Mnie zdiagnozowano po czterdziestu latach (przez przypadek)i orzeczono, że nic to nie zmienia, bo leczyć się tego nie da (bo to choroba wieku dziecięcego), a jak byłam dzieckiem, to nie było takiej jednostki chorobowej...Medycyna nie ma nic do gadania, jak się Baba uprze...;o) Uporu Ci życzę...;o)

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz to niestety do lekarza ciężko się dostać, a co mówić o dodatkowych badaniach bądź bardziej specyficznej diagnozie. Współczuje Ci i może jak sytuacja z wirusem troche sie uspokoi to ktoś się Tobą bardziej zainteresuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tymi zebami to niewesolo. U mnie tez ciagle cos nie tak. Bylam w leczeniu jak wybuchla tam pandemia i nagle bah bah, wszystko szlag trafil - w sluzbie zdrowia totalny burdel sie zrobil. Wszyscy pouciekali... Teraz musze ujarzmic ten chaos. Nie znosze kanalowego, nie dosc ze pieronsko boli to jeszcze slono kosztuje. A tu dwa zeby do kanalu. Wykoncza mmie ci dentysci. Wspolczuje, mam nadzieje ze wszystko sie ulozy. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger