czerwca 27, 2022

O zmianie perspektywy


Należę do pokolenia, które pamięta czasy potężnych, przemysłowych zakładów pracy. Takich, w których karierę zaczynało się jeszcze w szkole, a kończyło odchodząc na emeryturę. Mogło zmienić się stanowisko, funkcja, ale nie zakład. Takie przedsiębiorstwa miały w zanadrzu coś charakterystycznego - własne ośrodki wypoczynkowe. Kojarzycie może? Ot, na przykład stocznia posiadała obiekt w górach, a kopalnia nad morzem. I tam wysyłali swoich pracowników na wakacje. Los tych obiektów bywał różny. Jedne zostały sprzedane, jedne upadły (ciekawostka na końcu wpisu), niektóre nadal funkcjonują, choć zapewne w nieco zmienionej formie.

Jako dziecko właśnie w takie miejsce, czyli do domu wczasowego zakładu pracy, pojechałam z rodzicami. Pamiętam zimne morze, dwa tygodnie deszczu, jeden dzień na plaży, ognisko zakończone totalną ulewą... i automaty z misiami. Tata był mistrzem tych automatów. Z braku lepszych atrakcji i fatalnej pogody, głównie graliśmy na sali w ping ponga. Albo spacerowaliśmy do portu i z powrotem. Wobec powyższego, misiowe automaty były niezwykle kuszące i ludzie zostawiali tam miliony. Mój tato, jak na umysł analityczny przystało, chodził i obserwował. Po kilku dniach miał wybrany automat, w którym dało się coś wygrać. Jeden miał zepsutą łapkę, jeden odbijał przy wyciąganiu, inny miał źle założony kabel... A ten konkretny dawał szansę na wygraną. Oczywiście potem następowały oględziny maskotek w środku - to też miało znaczenie! Wiele razy nasze prośby o wyciągnięcie misia rozbijały się o "nie teraz". Ale to miało sens. Kiedy "teraz" następowało, zawsze maskotka lądowała w pojemniku :) Wróciliśmy do domu obładowani pluszakami, a jakże!

Wróciłam tu po raz pierwszy trzy lata temu. 

Ośrodek nadal stoi, choć zakład pracy został rozkradziony i zamknięty. Och, przepraszam. Zrestrukturyzowany. Tak czy inaczej, pewna wakacyjna spółka wykupiła ten i kilka innych ORW podupadłych przedsiębiorstw i jako tako trzyma je w pionie.

Nadal jest ten sam plac zabaw - to akurat nie komplement, ale fakt. Nic się nie zmieniło. Totalnie nic. Ale dzięki temu panuje tu taki swojski klimat. Są budynki rodem z poprzedniego ustroju. Maleńkie pokoiki, gdzie na ośmiu metrach śpią cztery osoby. Dawniej niektóre pokoje nie miały łazienek i jestem ciekawa, czy nadal tu są. Pamiętam dokładnie boiska, bramy, rozkład ścieżek. Jest też budynek hotelowy, który różni się od pozostałych tym, że zawiera "apartamenty". Apartament to dwa mikropokoje zamiast jednego. Ma to swój urok, choć nie będą to wakacje dla wymagających.

Zaprzyjaźniliśmy się z przemiłą panią kelnerką. Mały Chłopiec wyjątkowo ją sobie upodobał, a i ona zawsze znajduje dla niego jakieś nadprogramowe ciasteczko. Zawsze mówiła, że przypomina jej wnuka, który został na Ukrainie.

W tym roku wnuczek jest tu z nami. Chłopcy kompletnie nie ogarniają, co mówi ten drugi, ale absolutnie im to nie przeszkadza. Szaleją na placu zabaw, grają w piłkę, biegają po ośrodku i zupełnie nie mają problemu z barierą językową. Pani kelnerka jest tu teraz ze sporą częścią swojej rodziny i wszyscy pracują w ośrodku. Jest przemiłą, ciepłą osobą. Czytając opinie na Googlach o wakacjach w tym miejscu, spotkanie z nią niezwykle często pojawia się jako zaleta ośrodka - i jestem przekonana, że nawet o tym nie wie.

Fajnie wrócić w to samo miejsce po latach. Wtedy patrzyłam na wszystko z perspektywy ośmiolatki, teraz ciut się to zmieniło... Ale miejscowość nadal ma urok. To taka wiocha bez atrakcji. Bez hałaśliwej muzyki, dyskotek, karuzel. Jeśli chcesz, znajdziesz to wszystko dziesięć minut stąd. Ale nie trzeba tego oglądać na co dzień. Plaża jest ładna, ludzi niewiele. Do tego las, jezioro. Mnóstwo miejsca do spacerowania albo wycieczek rowerowych. Nie wiem, czy za rok znów tu przyjedziemy, ale kiedyś na pewno chciałabym jeszcze wrócić.

W ramach ciekawostki: jednym z takim ośrodków, którym los nie sprzyjał, jest Maciejka. Maciejka to tak zwana piramida w Ustroniu. Niegdyś pod panowaniem stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Po wpisaniu hasła 'opuszczona Maciejka" w google, znajdziecie sporo zdjęć i ciut historii. Zainteresowanym polecam :) Byłam tam jesienią. Zwiedziłam, ale nie powiem, może być niebezpiecznie - klatka schodowa owija się dookoła szybu windy. Łatwo pomylić otwór drzwiowy i zlecieć. Aczkolwiek zdjęcia pooglądać polecam - zwłaszcza, że można porównać ze zdjęciami piramid nadal czynnych. Wirtualna wycieczka zaprasza!

***

EDIT: coś się stało z bloggerem i nie mogę komentować. Nie mam pojęcia, co się tu wydarzyło.

6 komentarzy:

  1. Kojarzę takie ośrodki wypoczynkowe należące do zakładów pracy, korzystałam z nich jeszcze z rodzicami, gdy żyła moja babcia. Bardzo tania opcja wakacji, jednak warunki bywały bardzo spartańskie. Tylko co wtedy dziecku do szczęścia było potrzebne :) Automat do gry - rarytas! Trafiłam na flipery, ile tam monet zniknęło to ho ho. Tu przynajmniej zysk, bo pluszaki do domu trafiły ;) Miłego dnia i pozdrawiam serdecznie! Myszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wtedy przeżywanie było ważniejsze niż all inclusive :) Jako dzieci bawiliśmy się fantastycznie, a nie było parku rozrywki w każdym miejscu. Raczej skrzypiąca huśtawka i zdezelowana karuzela :D

      Usuń
  2. Wczasy w ośrodkach, kolonie w szkołach...Echhh...Komfortu nie było, ale klimat niepowtarzalny...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygody ani luksusu w tych ośrodkach nie było, ale pobyt i tak zapisał się w pamięci. To były przygody :)

      Usuń
  3. Twój sentyment do owego miejsca wprost emanuje z wirtualnej kartki papieru :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zdecydowanie mam sentyment :) Tylko kilka razy byłam z rodziną na wakacjach, więc takie rzeczy mocno mi utknely w pamięci

      Usuń

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger