kwietnia 18, 2020

O dobrej pamięci




Kochani, serdecznie Wam dziękuję za tak wiele pięknych życzeń dla Małego Chłopca. Szczęśliwy solenizant skończył cztery lata. W imieniu jego i swoim - dziękujemy! :)

* * *
Z okazji urodzin Chłopca, opowiem Wam historię, taką trochę z jego udziałem.

Zanim zaczęło się wirusowe szaleństwo, pojechaliśmy z Małym Chłopcem do babci. Droga była w remoncie, musieliśmy więc wybrać nietypową trasę. Po drodze mijaliśmy szklarnie... jakież było moje zdziwienie, kiedy na ich widok zaczął wołać: mamo, pamiętam, byliśmy tam! Tam kupiliśmy kwiatki!

Otóż, byliśmy tam tylko raz, pod koniec sierpnia. Napakowaliśmy pół bagażnika wrzosów, które potem samodzielnie sadził na skalniakach. Do dzisiaj z dumą prezentuje swoje dzieło każdemu, kogo zdoła tam zaciągnąć. Zapamiętał te szklarnie i kwiatki. Ja natomiast doskonale zapamiętałam tamten szalony dzień z innych powodów, niż on.

Pewnej pięknej, sierpniowej soboty właśnie w tych szklarniach zaopatrzyliśmy się w piękne, różowe wrzosy. Mały (niezwykle z siebie dumny) Chłopiec zapakował je do auta.

Ruszyliśmy do domu. Po drodze przejeżdżaliśmy koło piekarni, takiej na skrzyżowaniu. Czekam na możliwość wyjazdu na główną drogę, a tu nagle ktoś mi puka w szybę i wymachuje rękami. Otwieram okno, a tam pani, która jeszcze przed chwilą stała w piekarni, znienacka mnie pyta:

- Gdzie pani jedzie? Do miasta?
- Nooo... tak, do domu.
- To wsiadaj Filipku, pani nas podwiezie!

Zanim mój mózg zdążył przepuścić to zdanie przez neurony, pani siedziała już po mojej prawicy, a rzeczony Filipek usadowił mi się za plecami. Znienacka miałam wszystkie myśli naraz, począwszy od „co się dzieje?” po „miłe panie w średnim wieku nie mordują przypadkowych kierowców w biały dzień”. Nagle odezwał się Mały Chłopiec:

- Cześć! Kupiliśmy kwiatki!
 To zadziałało, neurony zatrybiły.
- Czy... ten młody musi siedzieć w foteliku?
-Nie musi, nie musi!

Pani potrzebowała jechać do miasta, do marketu, na osiedle. I tu mały zarys geograficzny, gdyż co istotne, akcja dzieje się tam, gdzie miasto to skupisko 50 tysięcy osób. Wszystko, co więcej, to już prawie metropolia. Od miasta do miasta mamy długo, dłuuugo nic.
Pani wyjaśniła więc, że do piekarni podrzuciła ją kuzynka, a kuzynka to, kuzynka tamto... Jechałyśmy pięć minut, a już wiedziałam, że szwagier to ma dwie lewe ręce, bratowa to pieniędzy ma za dużo bo ciągle nowe meble kupuje, sąsiadka małpuje jej ogródek, ale najlepsze wędliny to u pana Ryśka i tylko tam kupować!
Monologu słuchałam jednym uchem, cały czas zastanawiając się, jak do tego doszło, że mam obcych ludzi w aucie i czy ten chłopaczek z tyłu aby na pewno może tam siedzieć.

Dojechaliśmy do celu. Ustaliliśmy, że wysadzę swoich przypadkowych pasażerów na przystanku autobusowym. Niezbyt przepisowo, ale spotkać autobus w sobotę w takim miejscu... to już graniczy z cudem. Na przystanku stał pan, autobusu nie widać. Pani wyskakuje z samochodu. Zerkam w lusterko, czy ten młody z tyłu nie wylezie prosto pod jadące auta... i nagle dobiega do mnie przedziwny dialog:

- A ta pani dokąd jedzie?
- Do miasta! Pan wsiada, podwiezie!
- To ja z tą panią pojadę!

Matkojedyna! Ledwo obca kobieta wysiadła, a już na jej miejscu siedzi jakiś facet! Kalkuluję, myśli zbieram, co tu robić, no przecież go siłą nie wywalę, jezusmaria, kto jeździ na stopa starym oplem, groźnie w sumie nie wygląda, chyba nic nam nie zrobi, co się tu wyrabia, ratunku?!

- To gdzie pani jedzie?
- Do... do biedronki - wydukałam pierwsze, co przyszło mi do głowy po ekspresowej analizie danych.
-Cześć! Kupiliśmy kwiatki!

Pan okazał się być sympatycznym, miłym dziadkiem, którego stan zdrowia zmusił do zmiany trybu życia. Dostał zakrzepicy, więc samochód przyszło mu wymienić na nogi i więcej spacerować. I tak oto znalazł się dziewięć kilometrów od domu w celu zakupienia kuponu totka. Po kupon podwiózł go sąsiad, z kuponem postanowił wrócić o własnych siłach. Dopiero po drodze uświadomił sobie, że tych dziewięć kilometrów jak na pierwszy spacer po zabiegu to niekoniecznie dobry pomysł i tak człapie od przystanku do przystanku. Koniec końców odstawiłam pana pod owadzi market. W ciągu paru minut poopowiadał mi o wnuczce, o żonie, o sobie. Po prostu było w nim coś, co sprawiało, że robił wrażenie uczciwego człowieka.

Dotarliśmy do domu, do ogródka. Mały Chłopiec od razu zaopatrzył się w grabki, łopatkę i wiaderko. Pięknie posadził wrzosy, a ja dopiero przy kawie zaczęłam się zastanawiać, co się w zasadzie wydarzyło.

A żeby opowieść miała zwrot akcji, to wieczorem tego pięknego dnia trafiłam na koncert do pewnego zabytkowego pałacyku (tego opisanego tutaj) ... i spotkałam tam mojego przypadkowego podróżnika, który z żoną u boku, dziękował mi za ratunek. Bo z tego przystanku to chyba jeszcze by dreptał i dreptał...

Taki ten świat wielki, a taki mały.

19 komentarzy:

  1. Przygody mieliście, trzeba przyznać... Będzie co wspominać na długo, a przy okazji możesz mieć satysfakcję z dobrych uczynków :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ historia. Osobiście chyba nie wytrzymałabym nerwowo. Ale za to za kilka lat będziecie mieli co wspominać.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite!!!!
    Ale i tak najbardziej spodobał mi się Mały Chłopiec...Spóżnione dla Niego życzenia... :-)
    Znam dobrze małych chłopców, bo kiedyś miałam takich dwóch /synowie/ a potem też takich dwóch /wnuki/,.Teraz już wszyscy sa bardzo duzi :-)))
    Najserdeczniej Cię pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna historia, pokazująca, jak przedziwne mogą być spotkania i ich skutki:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Poruszająca, piękna historia. 😊

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ fajna historia! Najbardziej ujęło mnie jednak zakończenie :) Kocham i bywam często na koncertach w pałacykach, dworkach i przede wszystkim salach koncertowych...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlatego jeździmy z zablokowanymi drzwiami...;o) Ale z Młodego prawdziwy Debeściak !! ;o)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niezła historia, masz co wspominać :)

    OdpowiedzUsuń
  9. ja bym w panikę wsiadła jakby mi ktoś obcy do auta wsiadł, ale faktycznie kobieta z dzieckiem, marny materiał na parę morderców. Ale historia zacna!
    okularnicawkapciach.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow niezłe przygody!

    Ostatnio wróciłam do pisania, więc zapraszam do mnie VANILOVE ♥ <------ klik

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo ciekawie piszesz. Teraz jest co wspominać. Mam nadzieję, że czas epidemii przejdzie i znów będziemy mogli się cieszyć podróżami,wyjazdami, a potem wspominać. Pozdrawiam cieplutko:-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Cudowna historia. Bardzo ładnie opisana :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Miła Historia :) Ja kiedyś miałam jedną przygodę :D :D , gdzie raz w życiu w obcym mieście złapaliśmy stopa pod sam dom w inne miasto hahahahah

    OdpowiedzUsuń
  14. Dzieci mają niesamowitą pamięć, bo jeszcze umysły nie zarzucone toną informacji :) Najlepsze Życzenia dla Małego Chłopca! :) Dużo zdrowia, szczęścia i radości na każdy dzień :))

    OdpowiedzUsuń
  15. Ilu pasażerów jednego dnia :D

    OdpowiedzUsuń
  16. A propos podwózki obcych przez obcych.. w dawnych czasach, takich z ery przedwirusowej, siedzimy sobie z moim facetem na przystanku autobusowym, gdyż i ponieważ wybieraliśmy się na drugi koniec miasta, do galerii handlowej... no i tak sobie siedzimy, czekając na autobus miejski, i nagle, w zatoczce autobusowej, zatrzymuje się (oczywiście nieprzepisowo) autko, wychyla się pan i pyta jak dojechać do tejże właśnie galerii... uczynnie pana informujemy, dokładnie tłumacząc co i jak, pan dziękuje i odjeżdża... kilka sekund później mówię do mojego faceta: powiedz mi, dlaczego z nim nie pojechaliśmy?... 😂

    OdpowiedzUsuń
  17. O to faktycznie mieliście przygód, a przygód. Nowych ludzi, a ludzi ;) Świetnie czytało się tą historię :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Co za ciekawa historia! I jeszcze ten zwrot akcji. ;) Na pewno będzie co wspominać. Też na pewno byłabym zdziwiona takimi pasażerami. :D

    OdpowiedzUsuń

Copyright © zapisano przy kawie... , Blogger